Waters vs Gilmour
"Floydzi w Polsce - najpierw Waters potem Gilmour" grzmiały nagłówki gazet w całej Polsce. Nic więc dziwnego, że sierpień to miał być ten miesiąc. Raz, że spełnionych marzeń, dwa, że w końcu upragniony urlop. (Ta pani, która miała mi zawadzać, jak się okazało zawadzała ino na początku, potem się dostosowała). Ale wracając... Piątek 25, Poznań, prognoza - deszcz jak chuj, na całe szczęście deszczu nie było i chuja też nie... "Ca Ira" traktowała mocno o historii, od Rewolucji Francuskiej, przez Noc Październikową, zahaczając o Powstanie Styczniowe na Warszawskim kończąc (to ta niespodzianka) ale jak reżyseruje Polak (Józefowicz) to jak by to nie było wpleść od siebie coś musiał. Opery...to jest gatunek muzyczny taki że ...o kurwa mać...ale kto widział zapewne mile się rozczarował. Pokazy świateł, wspaniała choreografia, dobry solista, wspaniały chór, piękna aranżacja orkiestry. Jeszcze popracowałby nad płynniejszym angielskim (ten solista) i może połowa ludzi by coś z tego show zrozumiała. Ale Polacy to taki naród że klaszczą jak ktoś ładnie skoczy, zrobi salto lub pierdolnie jakiś fajerwerk a opere mają w dupie. Smutne ale własnie tak reagowali. Cztery plus.
Sobota, 26 Gdańsk. Prognoza- deszcz jak chuj, deszczu nie było bo to stocznia, a chuj był co prawda niewielki ale był. Opaski wymieniamy na bilety, bilety na opaski, czy jedno i drugie. Śmiech na sali. Akcję "wypierdol wszystko z torby" kilkakrotnie znam tylko z opowieści ale też niezła. Akcja "proszę pokazać telefon" to był już szczyt. "Ależ proszę pana tu można podłaczyć aparat, koniecznie wyłączyć telefon i wyjac baterie, za blisko wzmacniacza i może pierdzieć"
Pierdziało i tak, ludzie z 50 rzędu to potwierdzą. Dolby Pierd to technologia prosto ze Stoczni Gdańskiej. Po 21 wyszedł. Dziadzio kurwa, i banda dziadziów za dziadziem. No ale to przecie profesjonaliści. "Breathe" - oooo dobrze się zaczyna, może poleci całym "Darkiem...", potem "Time" i kurwa konsternacja, jak mozna ominąć "On the Run" ?? Przebrzmiało "Time" i to czego wszyscy się obawiali - teraz zaśpiewam utwory z mojej najnowszej płyty "On an Island" obudzcie się za godzine... Pan Preisner kreowany na gwiazdę tego show momentami przypominał pojebanego dyrygenta, który znalazł się przypadkiem na tej scenie i co gorsza jest niewidzialny bo orkiestra Go chyba nie widziała i grała swoje. A może w ogóle nie grała? Ktoś mi rzekł, że w ogóle jej nie słyszal.
Częśc ludu się ocknęła na Floydowskiej częsci koncertu i było ciut lepiej. Tylko CIUT !!! Solo z "High hopes" popsuło całe wcześniejsze starania zespołu, Gilmour postanowił poimprowizowac sobie na gitarze ale chyba nie uprzedził zespołu, że ma taki zamiar, bo Wright gonił Go jak mógł na klawiszach, z marnym skutkiem, zresztą tak samo ze śpiewaniem :) Wright'owi mówimy stanowczo NIE jeśli chodzi o śpiewanie !!! Potem tylko poprawne wykonania i pare laserków odbitych kieszonkowymi lusterkami. Smutne bo "Ich troje" miewali lepszą oprawe świetlną. Dobry bis w postaci "Comfortably Numb" z dwiema pomyłkami w drugim solo i koniec i do domu hołoto zerżnięta w dupe na cenie biletu za przeciętne show. Trzy plus, albo nawet trzy...